Czytałam różne recenzje
Hamleta, od zachwytów po rozczarowanie.
Tuż po pokazach
przedpremierowych angielskie gazety, będąc może pod wpływem nerwowego
oczekiwania na przedstawienie, które jeszcze nim miało miejsce stało się
„hitem”, okrzyknęły spektakl pięciogwiazdkowym wydarzeniem. Rozpisywano się o
robiącej wrażenie scenografii, dostosowaniu inscenizacji do współczesnego
odbiorcy oraz chwalono głównego odtwórcę.
Z czasem pojawiły się te
mniej rozentuzjazmowane recenzje. Że przedstawienie dla dzieci, że efektowne,
ale dziwnie jałowe i chyba niewarte całej medialnej histerii. Że aktorzy grali
bez chemii pomiędzy sobą.
Wszystko może to prawda.
Ale dla mnie oglądnięcie
Hamleta było niesamowitym przeżyciem. Fakt niestety, że do teatru nie chodzę
zbyt często, o teatrze londyńskim nie wspominając, wobec czego nie mam zbyt
mocnego punktu odniesienia. W każdym razie przedstawienie w ramach National
Theatre Live zaparło mi po prostu dech.
Zanim obejrzałam sztukę na dużym
ekranie przeczytałam Hamleta, w dwóch przekładach, z których jeden był według mnie jak dla
Benedicta napisany.


To co obejrzałam to było odzwierciedlenie moich wyobrażeń, których i tak nie byłabym w stanie wyartykułować.
Tak właśnie wyobrażałam sobie jego emocje i przeżywanie. Na wskroś i doszczętnie.
Cumberbatch był genialny. I wszystko dookoła grało z nim i dla niego. I może tak było niestety,
a może na szczęście, i może tylko dla mnie, a może jeszcze dla kogoś.
Jeśli ktoś miałby ochotę napisać o swoich wrażeniach po obejrzeniu Benedicta Cumberbatcha
w roli Hamleta - zapraszamy!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz