154. BBC One. Premiera. The Child In Time. Dziecko w czasie.



Rola Stephena Lewisa jest inna niż te, które Benedict grał wcześniej. Zwykle grywał wyjątkowe postaci w zwykłych sytuacjach. Tym razem chodzi o zwykłego człowieka w niezwykłych okolicznościach.
"To było wyzwanie. Były momenty, kiedy zastanawiałem się, czy robię dość?
"Robiłem wiele filmów, w których moi bohaterowie wymagali wiele zachodu, czy też szczególnego podejścia, sposobu myślenia, jakichś umiejętności, czy kulturowego tła, tego typu rzeczy. Więc aspekt zmiany, transformacji, które musiałem zrobić do tych ról był odległy ode mnie prawdziwego. Teraz włożyłem w tą rolę więcej mnie samego, to jak brzmię, jak się ruszam, jak się ubieram. Czułem się odkryty w tym czasie, ale także odbierałem to jako coś wspaniałego"

Stephen Butchard, autor scenariusza adaptacji odchodzi nieco od podstawowego tematu w wątki polityczne. Jednakże skupia się na postaciach tworząc film o stracie dziecka i wiążących się z tym smutku, nadziei i akceptacji.

Benedict mówi: Ostatecznie to historia, mimo iż dotyka głębokich problemów, zanurza się w przejmującej rzeczywistości traumy jako jej centrum. To opowieść o wybawieniu, i nadziei, i próbie budowania przyszłości, która akceptuje, obejmuje i przyjmuje tą stratę, nieobecność dziecka. To jest także analiza dzieciństwa i czasu. I tego co się dzieje z czasem w momencie urazu psychicznego. To jest spojrzenie, jak świadomość i podświadomość mogą się prześlizgiwać.

Film przemyka się pomiędzy wydarzeniami przed i po, wzdłuż osi czasu Stephena, począwszy od druzgocących chwil następujących po zniknięciu córki, przeskakując kilka lat w przód, żeby po chwili wrócić z powrotem, i znowu skoczyć w przód.
Widzimy mieszkanie Stephena puste, potem wypełnione ozdobami i życiem, potem puste, potem znów pełne. Chronologia w filmie przygotowuje nas na bardziej niezwykłe wydarzenia, chwile, które wyglądają jak podróże w czasie, kiedy Stephen i Julie mają wizje swojego nienarodzonego syna, jako chłopca na plaży, czy w londyńskim metrze.

W tym wszystkim wiodącą rolę gra Benedict i jego podróż od zdruzgotania po odrodzenie. To na nim skupia się opowieść i on z tym świetnie sobie radzi. Benedict jako Stephen jest zrozumiały, zabawny ale i smutny z ujmującym angielskim repertuarem przekleństw. Ze swoją partnerką, Kelly Macdonald (naturalna jak powietrze) są czuli bez bycia sentymentalnymi. Budzą sympatię i chcemy, by im się udało.

Ważna w filmie jest również przyjaźń Stephena z Charlesem (Stephen Campbell Moore) i Thelmą (Saskia Reeves). Są dla niego jak rodzice, którzy dbają o dziecko w trudnych momentach, a dzięki temu, że ich poznajemy poznajemy również naszego bohatera. Kiedy Charles ucieka w świat fantazji i przekształca się w dojrzałe dziecko Stephen jest zirytowany, lecz cierpliwy. Na pewno jeszcze bardziej cierpliwa jest Thelma. Jej mądre granie świetnie podkreśla tą dziwaczną sytuację. Czeka z nadzieją na męża, żeby wyszedł ze swojego wycofania, jednak wcześniej okazuje się, że musi go pochować...
To niewiarygodne, jak w pełni Stephen Campbell Moore wciela się w Charlesa, jak przedstawia go jako śmiejącego się, podekscytowanego, biegającego w podskokach, mniej więcej czterdziestoletniego dzieciaka. Odreagowując skomplikowane życie w mieście i stres nie zapija się, nie ucieka do burdelu, przeżywa swoje własne "dziecko w czasie". Jego historia jest niemal tak smutna jak historia Stephena i Julie. A może nawet bardziej, bo oni idą do przodu, podczas gdy od dociera do niespodziewanego końca.

Film jest niesamowity. Smutny. Straszny. Ale ma wątki przesyłające nadzieję, uśmiech.
Poważny scenariusz, w który w przewrotny sposób został wprowadzony humor. Zabawne momenty przecinają wszystko, co mogłoby się okazać duszącym półtoragodzinnym smutkiem.
Chęć przetrwania napędza wszystko. Jak mówi Julie do Stephena: "złe rzeczy się zdarzają i trzeba z nimi żyć." Oto, dlaczego na to patrzymy. Na izolację Julie i na magiczne myślenie Stephena.
On uczy się żyć z myślą, że kocha córkę, mimo, że jej nie ma przy nim, ale jest gdzieś w czasie, nie wiadomo gdzie, ale żyje. Bo przecież gdyby było inaczej poczułby to.

"Oddychaj" mówi Stephen do Julie na końcu filmu. To przesłanie i podsumowanie.

Moje PS.
Zdecydowanie to nie jest film, tak jak i książka nie była, o szukaniu uprowadzonego dziecka.
Nie to było/jest głównym tematem "Dziecka w czasie". Uważam, że poszukiwania, policja, węszenie itd. to są rzeczy oczywiste, które nie podlegają dyskusji. I jako oczywiste zostały pominięte! Po co znowu pokazywać to wszystko o czym wiemy? Ten film pokazuje sytuacje, które następują, lub w zasadzie mogą występować, w taki lub inny sposób mieć miejsce, kiedy ukochane dziecko zaginie i nic nie da się zrobić. Koszmar każdego rodzica. Jak iść naprzód? Jak sobie radzić? Czy w ogóle można? Pewnego razu jednym z bohaterów takiego koszmaru stał się Stephen Lewis...

Komentarze