220. Wakanda Forever czyli recenzja Czarnej Pantery
Dzisiaj (16.02.2018) Czarna Pantera ma swoją oficjalną premierę. Mnie udało się pójść dwa dni wcześniej i nie mogłam się powstrzymać, aby o tym nie napisać.
Na wstępie zaznaczam, że ta recenzja będzie się znacznie różnić od poprzednich, ponieważ potraktuję ją dosyć osobiście, jednak nie będzie spoilerów, które mogłyby popsuć wam zabawę.
Marvel jest dla mnie czymś wyjątkowym, dlatego nie mogłam doczekać się premiery nowego filmu. A już bardziej filmu o bohaterze, który zrobił na mnie dość spore wrażenie w Kapitanie Ameryka: Wojna Bohaterów (przepraszam, za spolszczenie), w którym pojawił się po raz pierwszy.
Zaczynając od podstaw:
Czarną Panterę wyreżyserował Ryan Coogler, który zasłyną z reżyserii Fruitvale.
Film oczywiście jest na podstawie komiksów Marvela, które opowiadają właśnie o Czarnej Panterze.
Po pokazaniu całej obsady, większość uznała, że ten film zawiera "śmietankę" wybitnych czarnoskórych aktorów. Troszeczkę się pod tym podpisuję, jednak po całym seansie uznaję, że wyszło to zdecydowanie na plus.
W filmie mamy tylko dwóch białoskórych aktorów, którzy odgrywają role drugoplanowe. Jest to pierwszy film Marvela, w którym praktycznie cała obsada jest czarnoskóra.
Obok Chadwicka Bosemana pojawiają się Michael B. Jordan, który gra przeciwnika Czarnej Pantery, a mianowicie Erika Killmongera, Angela Bassett, która odgrywa matkę księcia T'Challi, Lupita Nyong'o, czyli Nakia, Danai Gurira, która gra Okoye oraz Letitia Wright, która gra Shuri - siostrę tytułowego bohatera. Dwójka białoskórych aktorów to Andy Serkis, który wciela się w postać Ulyssesa Klaue oraz dobrze nam znany Martin Freeman, który gra Everetta K. Rossa.
Sama obsada pokazuje, na jaką skalę jest ten film.
Akcja skupia się na młodym księciu Wakandy, który ma pewne wątpliwości odnośnie objęcia przez niego władzy w swoim państwie. Do tego dochodzi wątek Ulyssesa Klaue, który ma zamiar zdobyć jak największą ilość wibranium, czyli cennego dla Wakandy metalu. Pomaga mu w tym Erik Killmonger, lecz w rzeczywistości ma inne zamiary.
Po wyjściu z kina byłam zachwycona wieloma rzeczami, jednak jedna sprawiła, że wszystkie inne odeszły nieco na dalszy plan. Mowa tutaj o kostiumach oraz o kulturze, która jest w tym filmie ukazana.
To, w jaki sposób Coogler ukazał Wakandę jest czymś niesamowitym. Z jednej strony mamy typowe afrykańskie państwo, które nie charakteryzuje się niczym specjalnym, a z drugiej wielką, nowoczesną metropolię, która dzięki wibranium jest w stanie zapewnić swojej ludności najnowszą technologię, o której reszta świata może tylko pomarzyć.
Kolejna rzecz, która mnie urzekła, to soundtrack. Idealnie pasuje do tego filmu.
Następne są zdjęcia. Nie mam pojęcia, jak można tworzyć tak cudowne rzeczy. Osobiście, chciałabym poznać sekret ich robienia.
Co prawda efekty specjalne nie są nie wiadomo jakich lotów, lecz cała reszta zdecydowanie je rekompensuje.
Gra aktorska jest na najwyższym poziomie. Marvel słynie z idealnie dopasowanych aktorów, dlatego nie byłam nią specjalnie zaskoczona.
Jeżeli chodzi o ogólne potraktowanie postaci, to jestem lekko zawiedziona. Sądzę, że książę, a później król T'Challa nie pokazał całkowicie swojego charakteru. Niektóre wątki z nim mogły być bardziej rozwinięte, dlatego mam nadzieję, że w Infinity War pokaże, na co go tak naprawdę stać.
Po raz pierwszy w filmie tego typu mogłam bardziej utożsamić się z przeciwnikiem głównego bohatera. Jego motywacja i powód, dlaczego postanowił robić to, co robił, były całkowicie zrozumiałe i mogę nawet powiedzieć, że ludzkie. Nie były one urwane z choinki, tylko miały swoją przyczynę, która w filmie jest bardzo dobrze ukazana.
Postacie drugoplanowe zostały doskonale rozwinięte. Każdy dostał tyle czasu ekranowego, by widz mógł je lepiej poznać, przywiązać się.
Z racji tego, że w filmie gra Martin Freeman, z którym Benedict nie raz współpracował, pomówię nieco o jego postaci.
Everett K. Ross pojawił się po raz pierwszy w Kapitanie Ameryka: Wojna Bohaterów, w którym miał nieznaczny udział. W tym filmie jest inaczej.
Jego wątek jest bardziej złożony oraz rozwinięty. Na początku sądziłam, że wpływ tej postaci będzie taki sam, jak w ostatnim filmie Kapitana Ameryki, lecz pomyliłam się. Ross zdecydowanie zasługuje na miano ważnej postaci w Czarnej Panterze, jak nie jednej z ważniejszych. Nie chcę spoilerować, ale jeśli lubicie Martina, nie będziecie zawiedzeni.
Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć to postacie żeńskie. Jestem dumna, że zostały one pokazane w taki sposób. Każda z nich ma swoje zdanie, zadania oraz predyspozycje. Można bez problemu się z nimi utożsamić i polubić. Odegrały zdecydowanie najważniejsze role i cieszę się, że Marvel zrobił taki krok.
Podsumowując:
Film jest przeznaczony dla każdego. Jeżeli nie przepadacie z Marvelem - nie szkodzi. W tym filmie możecie zaleźć coś dla siebie. Od muzyki, po poznanie kultury afrykańskiej, aż po zabierające dech w piersiach widoki. Co ważniejsze - nie musicie nadrabiać 17-stu filmów, by zrozumieć ogólny sens!
Zachęcam was do zobaczenia, bo naprawdę warto!
Moja ocena w skali Filmweb: 9/10
Na wstępie zaznaczam, że ta recenzja będzie się znacznie różnić od poprzednich, ponieważ potraktuję ją dosyć osobiście, jednak nie będzie spoilerów, które mogłyby popsuć wam zabawę.
Marvel jest dla mnie czymś wyjątkowym, dlatego nie mogłam doczekać się premiery nowego filmu. A już bardziej filmu o bohaterze, który zrobił na mnie dość spore wrażenie w Kapitanie Ameryka: Wojna Bohaterów (przepraszam, za spolszczenie), w którym pojawił się po raz pierwszy.
Zaczynając od podstaw:
Czarną Panterę wyreżyserował Ryan Coogler, który zasłyną z reżyserii Fruitvale.
Film oczywiście jest na podstawie komiksów Marvela, które opowiadają właśnie o Czarnej Panterze.
Po pokazaniu całej obsady, większość uznała, że ten film zawiera "śmietankę" wybitnych czarnoskórych aktorów. Troszeczkę się pod tym podpisuję, jednak po całym seansie uznaję, że wyszło to zdecydowanie na plus.
W filmie mamy tylko dwóch białoskórych aktorów, którzy odgrywają role drugoplanowe. Jest to pierwszy film Marvela, w którym praktycznie cała obsada jest czarnoskóra.
niepełna obsada podczas europejskiej premiery |
Obok Chadwicka Bosemana pojawiają się Michael B. Jordan, który gra przeciwnika Czarnej Pantery, a mianowicie Erika Killmongera, Angela Bassett, która odgrywa matkę księcia T'Challi, Lupita Nyong'o, czyli Nakia, Danai Gurira, która gra Okoye oraz Letitia Wright, która gra Shuri - siostrę tytułowego bohatera. Dwójka białoskórych aktorów to Andy Serkis, który wciela się w postać Ulyssesa Klaue oraz dobrze nam znany Martin Freeman, który gra Everetta K. Rossa.
Sama obsada pokazuje, na jaką skalę jest ten film.
Akcja skupia się na młodym księciu Wakandy, który ma pewne wątpliwości odnośnie objęcia przez niego władzy w swoim państwie. Do tego dochodzi wątek Ulyssesa Klaue, który ma zamiar zdobyć jak największą ilość wibranium, czyli cennego dla Wakandy metalu. Pomaga mu w tym Erik Killmonger, lecz w rzeczywistości ma inne zamiary.
Po wyjściu z kina byłam zachwycona wieloma rzeczami, jednak jedna sprawiła, że wszystkie inne odeszły nieco na dalszy plan. Mowa tutaj o kostiumach oraz o kulturze, która jest w tym filmie ukazana.
To, w jaki sposób Coogler ukazał Wakandę jest czymś niesamowitym. Z jednej strony mamy typowe afrykańskie państwo, które nie charakteryzuje się niczym specjalnym, a z drugiej wielką, nowoczesną metropolię, która dzięki wibranium jest w stanie zapewnić swojej ludności najnowszą technologię, o której reszta świata może tylko pomarzyć.
Kolejna rzecz, która mnie urzekła, to soundtrack. Idealnie pasuje do tego filmu.
Następne są zdjęcia. Nie mam pojęcia, jak można tworzyć tak cudowne rzeczy. Osobiście, chciałabym poznać sekret ich robienia.
Co prawda efekty specjalne nie są nie wiadomo jakich lotów, lecz cała reszta zdecydowanie je rekompensuje.
Gra aktorska jest na najwyższym poziomie. Marvel słynie z idealnie dopasowanych aktorów, dlatego nie byłam nią specjalnie zaskoczona.
Jeżeli chodzi o ogólne potraktowanie postaci, to jestem lekko zawiedziona. Sądzę, że książę, a później król T'Challa nie pokazał całkowicie swojego charakteru. Niektóre wątki z nim mogły być bardziej rozwinięte, dlatego mam nadzieję, że w Infinity War pokaże, na co go tak naprawdę stać.
Po raz pierwszy w filmie tego typu mogłam bardziej utożsamić się z przeciwnikiem głównego bohatera. Jego motywacja i powód, dlaczego postanowił robić to, co robił, były całkowicie zrozumiałe i mogę nawet powiedzieć, że ludzkie. Nie były one urwane z choinki, tylko miały swoją przyczynę, która w filmie jest bardzo dobrze ukazana.
Erik Killmonger |
Z racji tego, że w filmie gra Martin Freeman, z którym Benedict nie raz współpracował, pomówię nieco o jego postaci.
Everett K. Ross pojawił się po raz pierwszy w Kapitanie Ameryka: Wojna Bohaterów, w którym miał nieznaczny udział. W tym filmie jest inaczej.
Jego wątek jest bardziej złożony oraz rozwinięty. Na początku sądziłam, że wpływ tej postaci będzie taki sam, jak w ostatnim filmie Kapitana Ameryki, lecz pomyliłam się. Ross zdecydowanie zasługuje na miano ważnej postaci w Czarnej Panterze, jak nie jednej z ważniejszych. Nie chcę spoilerować, ale jeśli lubicie Martina, nie będziecie zawiedzeni.
Ostatnią rzeczą, o której chciałabym wspomnieć to postacie żeńskie. Jestem dumna, że zostały one pokazane w taki sposób. Każda z nich ma swoje zdanie, zadania oraz predyspozycje. Można bez problemu się z nimi utożsamić i polubić. Odegrały zdecydowanie najważniejsze role i cieszę się, że Marvel zrobił taki krok.
Nakia oraz Shuri |
Podsumowując:
Film jest przeznaczony dla każdego. Jeżeli nie przepadacie z Marvelem - nie szkodzi. W tym filmie możecie zaleźć coś dla siebie. Od muzyki, po poznanie kultury afrykańskiej, aż po zabierające dech w piersiach widoki. Co ważniejsze - nie musicie nadrabiać 17-stu filmów, by zrozumieć ogólny sens!
Zachęcam was do zobaczenia, bo naprawdę warto!
Moja ocena w skali Filmweb: 9/10
Komentarze