661. Sophie Hunter dla La Nacion
Sophie Hunter fot. Santiago Cichero |
- Skąd wzięło się twoje zainteresowanie operą i z jakimi wyzwaniami się to wiązało?
- Wywodzę się z teatru, tam ćwiczyłam, ale też dorastałam w otoczeniu muzyki. Mam wujka, który jest pianistą, szczególnie muzyki kameralnej, który często akompaniował wielkim artystom w recitalach, więc spędzałam dużo czasu ze śpiewakami. Miałam szczęście, że od najmłodszych lat miałam kontakt z muzyką klasyczną, chodząc na koncerty i opery. Punktem wyjścia byłoby więc ogromne zainteresowanie muzyką. Pamiętam też myśl, która powtarzała się za każdym razem, gdy byłam w teatrze i oglądałam operę: jak by to wyglądało współcześnie? I narodziła się ciekawość, czy uda mi się stworzyć dzieło, aby móc je przedstawić publiczności. Potem nadarzyła się okazja, aby pracować w Nowym Jorku przy sztuce, która obejmowała teatr, film, teatr lalkowy i muzykę. Zobaczyłam, co ta kombinacja może stworzyć, jak te elementy razem mogą opowiedzieć historię. Ta praca przyniosła mi kolejne zadania i tak dalej, aż znalazłam się tutaj, jako reżyser w słynnym Teatro Colón.
Sophie Hunter fot. Santiago Cichero |
- To twój debiut w klasycznym teatrze lirycznym, jakie masz oczekiwania w Teatro Colón?
- Wielu znanych mi śpiewaków operowych mówiło mi, że to ich ulubiony teatr, poza tym ma piękną i niesamowitą akustykę. Gdy odwiedziłam go z moim zespołem po zaakceptowaniu projektu po raz pierwszy, byłam oszołomiona. Przez cały ten czas pracując nad dwoma utworami, spotykałam ludzi, którzy są bardzo dumni z pracy, którą tu wykonują i która mnie zainspirowała. To wielkie wyzwanie i zaszczyt móc pokazywać swoją twórczość w tym legendarnym miejscu.
- W jaki sposób zaangażowałaś się w projekt połączenia, zmontowania podwójnego programu opartego na utworach z pierwszej połowy XX wieku?
- Od jakiegoś czasu współpracuję z Janem Lathamem-Koenigiem, który w nadchodzącym sezonie przejmie kierownictwo muzyczne Teatro Colón. Opracowaliśmy wspólnie kilka projektów i zawsze szukam możliwości współpracy z nim. Więc kiedy złożył mi propozycję nie wahałam się. Będąc w stu procentach szczerym, interesuje mnie praca w operze tylko wtedy, gdy mam pewność, że będzie zgrana z dyrektorem muzycznym. Uważam, że praca nie zadziała, jeśli tak się nie stanie. Dużo czasu poświęciliśmy na gruntowne przerobienie obydwu utworów, to była prawie sekcja zwłok.
- Czytając komentarze na temat swoich poprzednich prac, często używa się słów awangardowych i innowacyjnych, aby to opisać. Czy tak się czujesz?
-Właściwie moim celem jest opowiedzenie historii w taki sposób, w jaki potrafi to mój język i za pomocą narzędzi, z którymi czuję się komfortowo komunikując się. Czy wynik jest awangardowy, czy nie, nie jestem tego pewna. Jasne jest, że ciągle staram się iść trochę dalej, przełamywać istniejące granice. Jestem bardzo ciekawa i bardzo lubię badać. W końcu najważniejsze jest opowiedzenie historii, a jeśli używany języka działa, to praca jest dobrze wykonana.
- Jak przygotowujesz każdy ze swoich projektów?
- Każdą pracę postrzegam jako połączenie wielu elementów i różnych ludzi, z którymi tworzę zespół. Opisuję siebie jako reżysera, który bardzo wspiera taką pracę. Interesują mnie wspólne działania. Każdy specjalista w swojej dziedzinie tworzy wspólny język. Oczywiście mam swoją wizję, ale nie narzucam się, nie naciskam jako reżyser. Zobaczysz, że w tych dwóch pracach, które przedstawimy, w każdej z nich są aspekty, w których praca każdego, kto tworzy nasz zespół jest wyraźnie widoczna.
- Jak planujesz pokazać każdą z tych dwóch oper?
-W Siedmiu grzechach głównych wyraźnie odnajdujemy pieczęć, która wyróżnia współpracę Kurta Weilla i Bertolta Brechta. To było ich ostatnie wspólne dzieło i uważam to za fascynujące. Przez 40 minut będziemy przeżywać fascynującą historię podróży dwóch kobiet przez eksplozję obrazów i różnych języków muzycznych. Pokażemy to nawiązując do tego samego okresu, w którym opera powstała. Postanowiłam zrobić to w ten sposób, aby podkreślić szczególny kontekst opowieści. Jest to opowieść polityczna i tak ją przedstawiam. Jestem reżyserką, która robi sztukę o dwóch kobietach zniewolonych przez patriarchat, więc reakcja na pewno będzie. Kiedy miała premierę, w 1933 roku, choreografię wykonał George Balanchine. Tutaj zrobiliśmy nową choreografię. Razem z Ann Yee, utalentowaną choreografką, budujemy specyficzny język.
- To bardzo symboliczny utwór, w którym używamy filmów wideo jako środka do opowiedzenia historii. To bardzo złożony i intensywny portret psychologiczny dwojga ludzi. Jego zakończenie jest niepokojące. Równocześnie jest to bardzo bogate dzieło. Podczas pracy nad nim znajdowaliśmy coraz więcej rzeczy do interpretacji.
- Te dwie opery są wspólne, ponieważ powstały w burzliwych okresach historycznych, czy możemy znaleźć podobieństwa w odniesieniu do tego, w czym żyjemy dzisiaj?
- Oczywiście, z Zamkiem Sinobrodego jest to łatwe, ponieważ mamy do czynienia z kimś, kto jest bardzo samotny, a obecnie żyjemy w czasach, kiedy cierpi z tego powodu wielu ludzi. Możemy utożsamiać się z tą instynktowną potrzebą człowieka, by połączyć się z drugim. A w odniesieniu do Siedmiu Grzechów Głównych jest przerażający portret Stanów Zjednoczonych. W całej produkcji istnieje paralelizm, który, jak sądzę, ludzie będą w stanie zidentyfikować, amerykański eksperyment, którego koniec widzimy. Według Brechta indywidualna moralność nie istnieje, jeśli system i społeczeństwo są kapitalistyczne.
- Czy równoczesna praca w dwóch różnych językach, niemieckim i węgierskim jest dodatkowym wyzwaniem?
- Nie tylko po niemiecku i węgiersku, tutaj mówi się po hiszpańsku! Uczyłam się różnych języków i chociaż mówię po włosku i francusku, to naprawdę było jeszcze jedno wyzwanie. Ale równocześnie praca z tymi nowymi językami sprawiła, że dużo się nauczyłam, to jeszcze jeden zysk, który osiągnęłam.
- Jak przyjęłaś wiadomość o śmierci królowej Elżbiety II będąc tutaj, w Buenos Aires? To wydarzenie, które poruszyło twój kraj.
- Miałam wrażenie, że jestem bardzo daleko od domu, kiedy usłyszeliśmy tę wiadomość. Ale kiedy cała ekipa zebrała się jak kompania teatralna, mieliśmy okazję zrobić burzę, porozmawiać. To uczucie, które wciąż trwa. Wiem, że kiedy wrócę do domu, będę musiała przemyśleć to, co się wydarzyło, doświadczyć i przetworzyć.
Komentarze